Nie wiem jak u Was, ale u mnie panuje ostatnio nieustanny brak czasu. Brakuje go na cokolwiek, włącznie z jedzeniem czy spaniem. No cóż, taki już chyba urok tej pory roku. W każdym razie jutro czeka mnie dość daleka podróż, dzisiaj więc tylko krótki post :)
Pamiętacie sesję, o której przygotowaniach pisałam TUTAJ? Teraz mogę podzielić się jej efektami. Przy okazji wspomnę o jeszcze jednym ważnym aspekcie bycia kobietą fotografa. Ponoć kobiety chętnie płacą za sesję, aby podnieść swoje poczucie wartości. Trudno się dziwić, po porządnej obróbce w Photoshopie ubywa im nie tylko kilka kilogramów, ale także zmarszczek, przybywa za to objętości włosów albo zwiększa się rozmiar piersi. No cóż, jeśli chodzi o kobietę fotografa - ona tego nie potrzebuje. Wydawać by się mogło, że nieustannie martwimy się o kolejne modelki odsłaniające swoje wdzięki przed naszym mężczyzną. Nic bardziej mylnego. Patrząc na jego pracę i godziny spędzone przy majstrowaniu w Photoshopie - wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę, że nic nam nie zagraża. Że każda z nas mogłaby wyglądać jak tylko zechce, jeśli tylko poprosi.
No cóż, ja nie poprosiłam. Jak już wspominałam - nie przepadam za obiektywem ;)
A oto efekty sesji.
Foto: Dawid Promiński
Wizaż: Justyna Faliszek
Stylizacja: hmm... ja?
Modelka: Ola Bartosiak
Cóż, zdaje się, że muszę lecieć. Obiecuję się poprawić. Jak tylko doba chociaż odrobinę się wydłuży ;)
niedziela, 10 lutego 2013
czwartek, 7 lutego 2013
Tłusty, słodki czwartek ;D
Za nami (tak, tak, już za nami) najtłustszy i najsłodszy dzień w roku. Najtłustszy - bo pączusie smażone w głęboki tłuszczu. Najsłodszy - bo w tym roku zdecydowałam się na przygotowanie tureckich pączków LOKMA. Przepis oczywiście zaczerpnęłam (jak zazwyczaj ;) z bloga Moje Wypieki. To tam zazwyczaj szukam inspiracji na domowe słodkości, bo jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, że jakiś wypiek się nie udał :)
Lokma też się udały, mimo mojego zwątpienia, kiedy drożdże niezbyt chciały "pracować". No dobrze, może z wyglądu nie są najpiękniejsze i średnio przypominają pączki. Wynika to jednak z tego - po pierwsze są to raczej pączusie, wielkości małej rzodkiewki mniej-więcej, na jeden kęs ;) Po drugie, ostatnio nie zaopatruję się w żaden sprzęt cukierniczy, a w swojej kuchni mam jeden jedyny garnek. No cóż, po prostu za długo nie potrafię usiedzieć w miejscu, a targanie sprzętu ze sobą podczas każdej przeprowadzki byłoby mordęgą. Tak więc radzę sobie jak mogę, czasem lepiej, czasem gorzej, ale zawsze smakowicie :D
Pączusie są bardzo proste w wykonaniu (moim zdaniem).
SKŁAD (ciasto):
Najpierw przygotowujemy zaczyn, tj. do małej ilości mąki dodajemy drożdże, cukier i odrobinę letniej wody. Czekamy, aż drożdże zaczną pracować. Potem dodajemy resztę mąki, jajko, wodę i sól i wszystko miksujemy na gładką masę. Ciasto będzie dość rzadkie i klejące. Odstawiamy w ciepłe miejsce do podwojenia objętości.
Potem smażymy w mocno rozgrzanym głębokim oleju do uzyskania złotego koloru. Ja używałam małej łyżeczki moczonej za każdym razem w oleju do nakładania ciasta na patelnię. Po usmażeniu wrzucamy pączusie od razu do wystudzonego syropu, który przygotowujemy wcześniej według tego przepisu.
SYROP:
Pączki są bardzo słodkie, jak przystało na południowe wypieki. Jednak zrobiliśmy dzisiaj małe odstępstwo od diety. Mimo wszystko - większość pączków powędrowała w prezencie do rodziców, raczej nie bylibyśmy w stanie sami ich wszamać ;) Można posypać pokruszonymi orzechami lub cynamonem!
Smacznego, jeśli jeszcze jesteście w stanie cokolwiek dziś zjeść ;)
Lokma też się udały, mimo mojego zwątpienia, kiedy drożdże niezbyt chciały "pracować". No dobrze, może z wyglądu nie są najpiękniejsze i średnio przypominają pączki. Wynika to jednak z tego - po pierwsze są to raczej pączusie, wielkości małej rzodkiewki mniej-więcej, na jeden kęs ;) Po drugie, ostatnio nie zaopatruję się w żaden sprzęt cukierniczy, a w swojej kuchni mam jeden jedyny garnek. No cóż, po prostu za długo nie potrafię usiedzieć w miejscu, a targanie sprzętu ze sobą podczas każdej przeprowadzki byłoby mordęgą. Tak więc radzę sobie jak mogę, czasem lepiej, czasem gorzej, ale zawsze smakowicie :D
Pączusie są bardzo proste w wykonaniu (moim zdaniem).
SKŁAD (ciasto):
- 16 g drożdży świeżych
- 2 szklanki mąki
- 1 szklanka wody
- łyżeczka cukru
- szczypta soli
- jedno jajko
Najpierw przygotowujemy zaczyn, tj. do małej ilości mąki dodajemy drożdże, cukier i odrobinę letniej wody. Czekamy, aż drożdże zaczną pracować. Potem dodajemy resztę mąki, jajko, wodę i sól i wszystko miksujemy na gładką masę. Ciasto będzie dość rzadkie i klejące. Odstawiamy w ciepłe miejsce do podwojenia objętości.
Potem smażymy w mocno rozgrzanym głębokim oleju do uzyskania złotego koloru. Ja używałam małej łyżeczki moczonej za każdym razem w oleju do nakładania ciasta na patelnię. Po usmażeniu wrzucamy pączusie od razu do wystudzonego syropu, który przygotowujemy wcześniej według tego przepisu.
SYROP:
- dwie szklanki cukru
- dwie szklanki wody
- sok wyciśnięty z połowy cytryny
Pączki są bardzo słodkie, jak przystało na południowe wypieki. Jednak zrobiliśmy dzisiaj małe odstępstwo od diety. Mimo wszystko - większość pączków powędrowała w prezencie do rodziców, raczej nie bylibyśmy w stanie sami ich wszamać ;) Można posypać pokruszonymi orzechami lub cynamonem!
Smacznego, jeśli jeszcze jesteście w stanie cokolwiek dziś zjeść ;)
niedziela, 3 lutego 2013
Ciasto-tort mocno czekoladowe z masłem orzechowym
Tak jak zapowiadałam przedstawiam Wam dzisiaj przepis na ciasto czekoladowe z masłem orzechowym :) Pełniło ono dzisiaj funkcję tortu na urodzinach mojego brata. A ja sama zgłosiłam się jako ochotnik do pieczenia. W końcu kiedy u mnie w domu nie jemy słodyczy ostatnio nie mam zbyt dużo okazji do pieczenia, a bardzo to lubię.
Jak takie ciasto przygotować?
Najpierw pieczemy ciasto.
SKŁAD:
Czekoladę wraz z masłem rozpuścić w kąpieli wodnej. Po przestygnięciu dodać kolejno cukier puder, jajka, mąkę z proszkiem do pieczenia i kakao. Na koniec wmiksować masło orzechowe. Przelać do okrągłej formy wysmarowanej tłuszczem. Piec w 160 stopniach przez około pół godziny.
Teraz pora na krem z masła orzechowego.
SKŁAD:
Wszystkie składniki porządnie zmiksować.
Teraz złożymy ciasto w smaczną całość.
Upieczone i wystudzone ciasto kroimy na dwie warstwy. Na spodnią nakładamy cały krem z masła orzechowego, następnie przykrywamy drugą warstwą. Na wierzch wylewamy polewę czekoladową (1 tabliczka czekolady mlecznej, 0,5 tabliczki gorzkiej, mleko dawkujemy aby uzyskać dobrą konsystencję - wszystko to mieszamy w kąpieli wodnej). Ozdabiamy orzeszkami solonymi :)
Ciasto jest pyszne, dość wytrawne i syte, na pewno kaloryczne, ale szczerze polecam. Połączyłam tu dwa przepisy i lekko je zmodyfikowałam. Smacznego!
Przepraszam Was za jakość zdjęć. Ja niestety fotografem nie jestem, trochę techniki i Gosia się gubi. Wybaczcie, niedługo wróci nadworny fotograf ;)
Jak takie ciasto przygotować?
Najpierw pieczemy ciasto.
SKŁAD:
- 1,5 tabliczki gorzkiej czekolady
- 0,75 kostki masła
- ok. 10 dag masła orzechowego
- 4 jajka
- 1 szklanka cukru pudru
- 0,75 szklanki mąki
- 1 łyżka kakao
- 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- tłuszcz do wysmarowania blachy
Czekoladę wraz z masłem rozpuścić w kąpieli wodnej. Po przestygnięciu dodać kolejno cukier puder, jajka, mąkę z proszkiem do pieczenia i kakao. Na koniec wmiksować masło orzechowe. Przelać do okrągłej formy wysmarowanej tłuszczem. Piec w 160 stopniach przez około pół godziny.
Teraz pora na krem z masła orzechowego.
SKŁAD:
- ok. 0,75 kostki masła w temperaturze pokojowej
- ok. 23 dag masła orzechowego
- 0,25 szklanki cukru pudru
- 2 łyżki mleka
Wszystkie składniki porządnie zmiksować.
Teraz złożymy ciasto w smaczną całość.
Upieczone i wystudzone ciasto kroimy na dwie warstwy. Na spodnią nakładamy cały krem z masła orzechowego, następnie przykrywamy drugą warstwą. Na wierzch wylewamy polewę czekoladową (1 tabliczka czekolady mlecznej, 0,5 tabliczki gorzkiej, mleko dawkujemy aby uzyskać dobrą konsystencję - wszystko to mieszamy w kąpieli wodnej). Ozdabiamy orzeszkami solonymi :)
Ciasto jest pyszne, dość wytrawne i syte, na pewno kaloryczne, ale szczerze polecam. Połączyłam tu dwa przepisy i lekko je zmodyfikowałam. Smacznego!
Przepraszam Was za jakość zdjęć. Ja niestety fotografem nie jestem, trochę techniki i Gosia się gubi. Wybaczcie, niedługo wróci nadworny fotograf ;)
piątek, 1 lutego 2013
Chociaż za oknem mroźna zima i zdaje się, że nawet ptaki nie ćwierkają jeszcze o nadejściu wiosny, to jest właśnie moment kiedy ćwierkają o nim projektanci mody. No, może nie do końca. Projektanci swoją pracę rozpoczęli dawno temu, w chwili kiedy to piszę pracują głównie modelki, styliści, fryzjerzy, reżyserowie pokazów mody i… dziennikarze. Tak, to jest moment kiedy do życia budzą się nasze uśpione dłonie i coraz częściej wystukujemy kolejne słowa na klawiaturze swoich laptopów. Rzucamy czytelnikom kolejne teksty, setki słów i informacji do przeczytania. Czasem zapominamy o tym, aby przez chwilę zostać czytelnikiem. Spróbować zrozumieć, czego właśnie Wy, czytelnicy, oczekujecie od nas wraz z nadejściem wiosny.
Ja póki co staram się o tym nie zapominać. Od początku stycznia przeczytałam już dziesiątki tekstów, przekartkowałam stosy magazynów, a liczba witryn internetowych o tematyce modowej, które odwiedziłam przekracza już na pewno setkę. Co jak zwykle mnie zaskakuje to sztampowość i nuda wiejące od większości tekstów. Naprawdę, rozumiem że nikt nie jest w wyśmienitym humorze będąc zmuszonym do siedzenia przed ekranem tuż przy kaloryferze (bo o kominku możemy przecież tylko pomarzyć) i stukania w klawiaturę. W dodatku opisując kolekcje na wiosnę czy lato widząc za oknem góry śniegu i ogromne sople zwisające z dachów. Może to wszystko tłumaczy te nudne, wielokrotnie powielane informacje pojawiające się w mediach?
Wróćmy jednak do mody. Magazyny prześcigają się w podsumowywaniu najnowszych kolekcji czy trendów w makijażu. Jednak dla przeciętnej kobiety to o czym może ona przeczytać w kolorowych pismach jest czystą fikcją. Wchodząc do sklepu nie szuka garnituru w ogromną szachownicę, a wychodząc z niego często nie ma w rękach kilku reklamówek z nowymi modowymi łupami. Zwykła kobieta musi nauczyć się umiejętnie żonglować pieniędzmi i z rozsądkiem wybierać kreacje. Bo szef wyśmieje, mężowi się nie spodoba, bo niewygodne czy nie pasuje do sylwetki. Co robi zatem zwykła kobieta wchodząc (najczęściej) do sieciówki w poszukiwaniu nowego ciuszka? Wybiera stonowane kolory, chociaż rezygnuje z bieli (za szybko się brudzi), proste kroje (bo wydaje jej się, że nie podkreślą boczków albo zbyt grubych ud). Może więc projektanci, zamiast inspirować się blogerkami (kto powiedział, że reprezentują one styl uliczny?) powinni wziąć wreszcie pod uwagę realia? I chociaż mówię teraz także o sobie (hmm...) przyznacie jednak, że typową blogerką nie jestem.
Polski światek modowy zachwyca się chociażby nową kolekcją BOHOBOCO. Dlaczego? Bo ma w sobie ten ”nowojorski minimalizm”. Jasne kolory, obniżony stan (tak modny w tym sezonie), proste fasony. A gdzie tu Polska? Jeszcze niedawno polskie kobiety ceniły sobie swoją seksualność, podkreślały krągłości i atuty figury. Bez przesady oczywiście, dziesięć lat temu na ulicach było dużo mniej młodych kobiet z nadwagą. A Grycanki jeszcze parę lat temu zostałyby już na początku wysłane do dietetyka i nikt nie przejmowałby się dalej ich losem. Polki kiedyś może nie miały tylu możliwości, tylu dostępnych produktów. Miały za to wyobraźnię i wykazywały się inwencją. Niestety, teraz wystarczy nałożyć na siebie kolejne warstwy kontrowersyjnych ciuszków, aby otrzymać plakietkę „ikony stylu”.
Może jako cel na wiosnę powinnyśmy sobie postawić powrót do naszej słowiańskiej natury. Przykład bierzmy z Rosjanek. Nie wiedzieć czemu rosyjskie it girls (jak Mira Duma czy Ulyana Sergeenko) zachowały w sercach miłość do kobiecości, naturalności i… własnej narodowości. Cieszmy się z globalizacji, ale czy świat nie byłby nudny, gdyby wszyscy wyglądali jednakowo? Jako kobiety chyba powinnyśmy zmienić swoje podejście i potrafić strojem pokazać siebie, nie zaś lookbooki sieciówek. A wiosna to zawsze jest dobry czas na zmiany.
P.S. Czy ja się w ogóle do tego nadaję? Lubię tu dużo naklikać, ale czy Wam chce się czytać? A może wolicie po prostu oglądać zdjęcia? Cóż, ja jednak pozostanę wierna sobie i pisać będę sporo.
Ja póki co staram się o tym nie zapominać. Od początku stycznia przeczytałam już dziesiątki tekstów, przekartkowałam stosy magazynów, a liczba witryn internetowych o tematyce modowej, które odwiedziłam przekracza już na pewno setkę. Co jak zwykle mnie zaskakuje to sztampowość i nuda wiejące od większości tekstów. Naprawdę, rozumiem że nikt nie jest w wyśmienitym humorze będąc zmuszonym do siedzenia przed ekranem tuż przy kaloryferze (bo o kominku możemy przecież tylko pomarzyć) i stukania w klawiaturę. W dodatku opisując kolekcje na wiosnę czy lato widząc za oknem góry śniegu i ogromne sople zwisające z dachów. Może to wszystko tłumaczy te nudne, wielokrotnie powielane informacje pojawiające się w mediach?
Wróćmy jednak do mody. Magazyny prześcigają się w podsumowywaniu najnowszych kolekcji czy trendów w makijażu. Jednak dla przeciętnej kobiety to o czym może ona przeczytać w kolorowych pismach jest czystą fikcją. Wchodząc do sklepu nie szuka garnituru w ogromną szachownicę, a wychodząc z niego często nie ma w rękach kilku reklamówek z nowymi modowymi łupami. Zwykła kobieta musi nauczyć się umiejętnie żonglować pieniędzmi i z rozsądkiem wybierać kreacje. Bo szef wyśmieje, mężowi się nie spodoba, bo niewygodne czy nie pasuje do sylwetki. Co robi zatem zwykła kobieta wchodząc (najczęściej) do sieciówki w poszukiwaniu nowego ciuszka? Wybiera stonowane kolory, chociaż rezygnuje z bieli (za szybko się brudzi), proste kroje (bo wydaje jej się, że nie podkreślą boczków albo zbyt grubych ud). Może więc projektanci, zamiast inspirować się blogerkami (kto powiedział, że reprezentują one styl uliczny?) powinni wziąć wreszcie pod uwagę realia? I chociaż mówię teraz także o sobie (hmm...) przyznacie jednak, że typową blogerką nie jestem.
Polski światek modowy zachwyca się chociażby nową kolekcją BOHOBOCO. Dlaczego? Bo ma w sobie ten ”nowojorski minimalizm”. Jasne kolory, obniżony stan (tak modny w tym sezonie), proste fasony. A gdzie tu Polska? Jeszcze niedawno polskie kobiety ceniły sobie swoją seksualność, podkreślały krągłości i atuty figury. Bez przesady oczywiście, dziesięć lat temu na ulicach było dużo mniej młodych kobiet z nadwagą. A Grycanki jeszcze parę lat temu zostałyby już na początku wysłane do dietetyka i nikt nie przejmowałby się dalej ich losem. Polki kiedyś może nie miały tylu możliwości, tylu dostępnych produktów. Miały za to wyobraźnię i wykazywały się inwencją. Niestety, teraz wystarczy nałożyć na siebie kolejne warstwy kontrowersyjnych ciuszków, aby otrzymać plakietkę „ikony stylu”.
Może jako cel na wiosnę powinnyśmy sobie postawić powrót do naszej słowiańskiej natury. Przykład bierzmy z Rosjanek. Nie wiedzieć czemu rosyjskie it girls (jak Mira Duma czy Ulyana Sergeenko) zachowały w sercach miłość do kobiecości, naturalności i… własnej narodowości. Cieszmy się z globalizacji, ale czy świat nie byłby nudny, gdyby wszyscy wyglądali jednakowo? Jako kobiety chyba powinnyśmy zmienić swoje podejście i potrafić strojem pokazać siebie, nie zaś lookbooki sieciówek. A wiosna to zawsze jest dobry czas na zmiany.
P.S. Czy ja się w ogóle do tego nadaję? Lubię tu dużo naklikać, ale czy Wam chce się czytać? A może wolicie po prostu oglądać zdjęcia? Cóż, ja jednak pozostanę wierna sobie i pisać będę sporo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)