czwartek, 3 stycznia 2013

Hobbit czyli tam i...?

Śniadanie zjedzone, więc z kubkiem gorącej czekolady siadam, aby opowiedzieć Wam, co jeszcze działo się podczas sylwestrowej wycieczki do Warszawy :)
Już w samego Sylwestra, i to w samo południe, postanowiliśmy wybrać się do kina na nowy film Petera Jacksona. Nie ukrywam, że jako wierna fanka twórczość Tolkiena już od dłuższego czasu byłam przerażona wizją "nowej trylogii Tolkiena". Wybraliśmy wersję w 3D z napisami oczywiście, jednak nie zdecydowaliśmy się na obiecywaną nową jakość 48 klatek na sekundę.



Niestety moje obawy okazały się słuszne. Wierzę, że osoby, które nigdy nie zetknęły się z książką będę dziełem Jacksona zachwycone. Cóż z tego, skoro ja osobiście po dwóch godzinach zaczęłam się zastanawiać, kiedy wreszcie film się skończy? A przecież czekają nas jeszcze kolejne dwie jego części!

Książka Tolkiena jest dowcipna, lekka i przyjemna. Nie zgadzam się za to z nazywaniem jej książką dla dzieci. Jest to moim zdaniem książka dla wszystkich - dużych i małych. Zupełnie nie przypomina Władcy Pierścieni i moim zdaniem to właśnie tę różnicę powinno się zaprezentować tworząc film. A Peter Jackson w Hobbicie udowodnił jedno - że liczą się dla niego już tylko pieniądze. Postawił na przydługie, ciężkie widowisko, które nie do końca odpowiada treści książki. Co prawda wprowadzone wątki mają w większości swoje źródło w tym lub innym dziele Tolkiena, jednak dlaczego nie pozostawić widzowi odrobiny niedosytu, miejsca na wyobraźnię? My naprawdę nie oczekiwaliśmy kolejnej Mody na sukces. Bo to przecież właśnie w Modzie na sukces tak ważną rolę odgrywają ciągłe zbliżenia na twarze bohaterów.

Oglądając Hobbita miałam wrażenie, że reżyser postawił sobie za cel zatrudnienie jak największej liczby aktorów z Władcy Pierścieni. Rozumiem, że był zadowolony z efektu swoich poprzednich prac, to jednak nie powinno oznaczać próby ich kopiowania. Na szczęście ma też Hobbit kilka znaczących zalet. Przede wszystkim mam tu na myśli grę Martina Freemana jako Bilbo. Uważam, że w tym przypadku zasłużył on na medal, gdyż jako jedyna postać w filmie w pełni oddawał charakter tolkienowego bohatera. Na uwagę zasługuje też muzyka Howarda Shore'a. Bo chociaż sam kompozytor wywołuje u mnie mieszane uczucia po tym, jak niesympatycznie zachował się podczas swojej wizyty na Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie - doceniam jednak jako muzyk jego talent. I na tym właściwie kończą się moim zdaniem prawdziwe pozytywy.

Peter Jackson z pewnością będzie usatysfakcjonowany wynikami finansowymi Hobbita. Podobno Tolkien chciał kiedyś poprawić swoją książkę, upodobnić ją do Władcy Pierścieni. Jednak nie zrobił tego i uważam, że twórcy filmu nie powinni podejmować się tego zadania samodzielnie. Wolałabym obejrzeć tolkienowską dowcipną historię o przyjaźni, przygodzie, lojalności. O sympatycznych i bardzo charakterystycznych krasnoludach ( które w filmie zatraciły swoje osobowości). Historię, którą z przyjemnością, a nie ze strachem mogłoby obejrzeć pięcioletnie dziecko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz