poniedziałek, 21 stycznia 2013

Paris, fotorelacja część 1 :)

No to wróciłam cała i zdrowa, co samą mnie zadziwia biorąc pod uwagę warunki pogodowe panujące za oknem zarówno u nas, jak i w Paryżu :D Niemniej - trudno mi będzie kiedykolwiek napisać, że wyjazd do Francji można nazwać nieudanym. Paryż po prostu kocham całym serduszkiem i na liście moich ukochanych miast zajmuje jedno z 4 zaszczytnych pierwszych miejsc (nigdy nie mogę się zdecydować, które z nich tak naprawdę wygrywa ten ranking, mamy chyba 4 pierwsze miejsca!).

Oczywiście ilość zdjęć na razie mocno ograniczona, to znaczy widzicie tylko zdjęcia z telefonu. Jakżeby inaczej, mój mężczyzna-fotograf nie pozwoliłby przecież na publikację fotek nie dotkniętych magiczną różdżką Photoshopa ;)










Ze stylizacji oczywiście nici, bo ostatecznie skończyło się na tym, że wszystkie zabrane ze sobą rzeczy musiałam nakładać na siebie jednocześnie (tak było zimno). Być może przeszła mi teraz przez głowę refleksja, że zima nie jest najlepszą porą roku na zakładanie bloga. Cóż z tego, skoro mówiąć A należy powiedzieć i B.

Francuzi zaskakują mnie za każdym razem i tym razem nie mogło więc być inaczej. Po pierwsze, zawsze zastanawiam się, czy będąc tam nagle ujawnia się mój daltonizm? Czy aby na pewno światło zielone oznacza "idź"? Bo odnoszę nieodparte wrażenie, że jest wręcz odwrotnie. A co najśmieszniejsze, wystarczy 5 minut w stolicy Francji, aby zapomnieć, że istnieje coś takiego jak światła. Potem już się ich nawet nie zauważa - po co, skoro dla nikogo nie mają one najmniejszego znaczenia?

Po drugie. Tylko Francuz ciśnie się na NIECZYNNYCH ruchomych schodach, podczas gdy obok są zupełnie puściutkie te nieruchome. Nawet mówiąc płynnie w ich jakże szlachetnym języku nie mogłabym ujść za rodowitą mieszkankę Francji. Bo wtedy musiałabym się cisnąć na tych schodach razem z nimi!

A że nie mówię płynnie po francusku, a wręcz nie mówię wcale (Paris, je t'aime! <3), trzecim punktem musi być... Francuzi, schowajcie wreszcie swoją dumę w kieszeń i zacznijcie używać angielskiego! Wiadomo - każdy by wolał, żeby wszyscy mówili w jego ojczystym języku. Nie bez powodu jednak wszyscy uczymy się angielskiego. Jest to język wręcz łopatologiczny i naprawdę każdy jest w stanie go jako-tako opanować, więc dlaczego by w miejscu tak turystycznym jak Paryż nie zadać sobie odrobiny trudu, żeby na lotnisku spytać PO ANGIELSKU czy mogę z łaski swojej podnieść swoją stópkę, aby sprawdzić czy przypadkiem nie przykleiłam sobie do podbicia materiałów wybuchowych?

W gruncie rzeczy te fakty wcale mnie nie irytują (pomimo, iż może taki jest wydźwięk tego posta). To wszystko jest dla mnie przyjemnie zabawne, a wycieczkę zaliczam do niezmiernie satysfakcjonujących :) Pozostałe wrażenia opiszę przy okazji dodawania kolejnych zdjęć, kiedy już odeśpię po wszystkich tych wrażeniach.


By the way, co sądzicie o aferze wynajmowania modelek bogaczom za grube szeleszczące pieniążki? Bo ja mam o niej dość stanowcze zdanie, które niebawem na pewno wypowiem. Ale nie dziś, dziś odpoczywam i odsypiam.
Dobrej nocy wszystkim!

1 komentarz:

  1. Świetny blog :) Oby tak dalej :D



    ______________________________________
    Ja obserwuję ....a TY?
    antolka95.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń