sobota, 2 marca 2013

London welcomes. Przeprowadzka, nerwy i choroby.

Nigdy nie sądziłam, że przeprowadzka może być tak stresująca, a jednak. Okazuje się, że pomimo mojego szczerego uwielbienia jakim darzę Londyn od najmłodszych lat, nie udało mi się uniknąć wszystkich nerwów związanych z przenoszeniem walizek z jednego końca Europy na drugi.

Zacznę może jednak od początku. Z wiekiem odkrywam, że robię się coraz bardziej spontaniczna, inaczej mówiąc - po prostu nieodpowiedzialna. Tak więc im większy numerek pojawia się za liczą 2000, łatwiej mi spakować walizkę i w ciemno ruszyć gdziekolwiek w poszukiwaniu szczęścia. Od czerwca robię to już czwarty raz! A ponieważ żaden z poprzednich mnie nie zawiódł, i tym razem zostawiłam piękny, kochany Lublin, na rzecz wymarzonej metropolii, gdzie niestety coraz mniej ludzi mówi z cudownym, arystokratycznym, brytyjskim akcentem.

Niestety nie wszystko układa się tak jak powinno, bo okazuje się, że mój mężczyzna nie jest jednak takim bezstresowcem za jakiego stara się uchodzić. Cóż, kiedy się zadomowi, liczę na odrobinę spokoju, choćby po to, żeby przeczytać kawałek gazety lub magazynu. W każdym razie od wtorku plączemy się po ulicach Londynu (no, nie tylko, zajmujemy się też bardziej przyziemnymi sprawami). Nie robimy zbyt wiele zdjęć, może dlatego, że chcieliśmy po prostu odpocząć od wszystkiego, po prostu powłóczyć się po alejkach, parkach oraz sklepach naturalnie.

Jednak to włóczenie się, odkładanie jedzenia na później (bo po prostu TRZEBA coś zobaczyć) spowodowało, że siedzę teraz przykryta różowym kocem i zużywająca miliony chusteczek higienicznych. Fervex w ruch, bo trzeba wstać z nowymi siłami. Jeszcze tak wiele do zobaczenia i opisania!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz