Lokma też się udały, mimo mojego zwątpienia, kiedy drożdże niezbyt chciały "pracować". No dobrze, może z wyglądu nie są najpiękniejsze i średnio przypominają pączki. Wynika to jednak z tego - po pierwsze są to raczej pączusie, wielkości małej rzodkiewki mniej-więcej, na jeden kęs ;) Po drugie, ostatnio nie zaopatruję się w żaden sprzęt cukierniczy, a w swojej kuchni mam jeden jedyny garnek. No cóż, po prostu za długo nie potrafię usiedzieć w miejscu, a targanie sprzętu ze sobą podczas każdej przeprowadzki byłoby mordęgą. Tak więc radzę sobie jak mogę, czasem lepiej, czasem gorzej, ale zawsze smakowicie :D
Pączusie są bardzo proste w wykonaniu (moim zdaniem).
SKŁAD (ciasto):
- 16 g drożdży świeżych
- 2 szklanki mąki
- 1 szklanka wody
- łyżeczka cukru
- szczypta soli
- jedno jajko
Najpierw przygotowujemy zaczyn, tj. do małej ilości mąki dodajemy drożdże, cukier i odrobinę letniej wody. Czekamy, aż drożdże zaczną pracować. Potem dodajemy resztę mąki, jajko, wodę i sól i wszystko miksujemy na gładką masę. Ciasto będzie dość rzadkie i klejące. Odstawiamy w ciepłe miejsce do podwojenia objętości.
Potem smażymy w mocno rozgrzanym głębokim oleju do uzyskania złotego koloru. Ja używałam małej łyżeczki moczonej za każdym razem w oleju do nakładania ciasta na patelnię. Po usmażeniu wrzucamy pączusie od razu do wystudzonego syropu, który przygotowujemy wcześniej według tego przepisu.
SYROP:
- dwie szklanki cukru
- dwie szklanki wody
- sok wyciśnięty z połowy cytryny
Pączki są bardzo słodkie, jak przystało na południowe wypieki. Jednak zrobiliśmy dzisiaj małe odstępstwo od diety. Mimo wszystko - większość pączków powędrowała w prezencie do rodziców, raczej nie bylibyśmy w stanie sami ich wszamać ;) Można posypać pokruszonymi orzechami lub cynamonem!
Smacznego, jeśli jeszcze jesteście w stanie cokolwiek dziś zjeść ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz