Jak to się dzieje, że praktycznie wszystkie te "afery" świata mody wywołują u mnie raczej śmiech (lub ewentualnie poczucie współczucia dla ludzi, którzy się tak nimi bulwersują), aniżeli negatywne emocje? Chodzi mi tutaj o afery takie jak te o wagę modelek czy ogrom Photoshopa na zdjęciach. Te wszystkie rzeczy wydawały mi się śmieszne od zawsze, teraz jednak kiedy sama zajmuję się wyszukiwaniem modelek do sesji i nie raz obserwuję proces retuszowania zdjęć, wydają mi się wręcz komiczne. Cóż, ludzka zazdrość niestety nie zna granic. Podczas gdy kwestię wagi modelek wolę sobie zostawić na chwile większej uszczypliwości, za to dyskusja o retuszu wydaje mi się idealnym pomysłem na wtorkowe popołudnie.
Zacznijmy od tego, co nieustannie czytamy na wszystkich mniej lub bardziej plotkarskich portalach. Wystarczy, że pojawi się tam wyjątkowo dobre zdjęcie wyjątkowo pięknej modelki, a już sypią się komentarze dotyczące jego obróbki. Co raz to bardziej zazdrosna czytelniczka krytykuje wyszczuplony brzuszek czy wygładzoną skórę. Raz na jakiś czas zdarza się rozsądna osoba, która rozumie ten biznes. Bo tak czy siak, retusz na zdjęciach jest w dzisiejszych czasach nieunikniony, a jeśli dobrze wykonany, nikomu nie powinien przeszkadzać.
Zwykli ludzie (głównie kobiety, jakżeby inaczej) nie mają pojęcia jak bardzo zmienił się przemysł modowy na przestrzeni lat. Rozrósł się on przede wszystkim tak bardzo, że wyjątkowo ciężko znaleźć jest w dzisiejszych dniach porządną, godną zaufania modelkę. Należałoby się nawet zastanowić, kogo w dzisiejszych czasach nazywamy modelkami. Odsyłam Was do artykułu o wystawie fotografii Parkinsona, dla porównania tego co kiedyś, do tego co dzisiaj. W tamtych czasach zapotrzebowanie na modelki było dużo mniejsze, tak więc te, którym faktycznie udało się zrobić światową karierę, były po prostu naturalnie piękne i po prostu idealne. Na dowód tego jeszcze raz przypomnę to zdjęcie:
No i proszę teraz wszystkie te awanturujące się kobiety z nadwagą o zarzucanie temu zdjęciu zbyt dużej ilości Photoshopa. To zdjęcie jest nim nieruszone, ale założyć się mogę, że te same zawistne stworki zaraz znalazłyby inny powód do krytykowania modelki. No cóż, ludzka zawiść nie zna granic. Nie z tego jednak powodu pokazuję Wam po raz kolejny to zdjęcie.
Dzięki temu widzicie, jaki obraz kobiet funkcjonował w świecie mody już od długiego czasu. Teraz mogę Wam więc przedstawić, jak wygląda to w chwili obecnej, kiedy "modelkami" nazywa się wszystkie dziewczyny wyższe niż 170cm (albo co najgorsze, jeszcze niższe). Portale takie jak maxmodels.pl czy temu podobne umożliwiają takim dziewczynom wstawianie swoich zdjęć (tragicznej, swoją drogą, jakości) i oczekiwanie, aż wszyscy się nimi zachwycą. A fotografowie czy agencje będą się zabijały o współpracę z nimi. To prawie tak, jakbym ja nagle postanowiła zostać modelką z moimi 164 centymetrami wzrostu! Na szczęście jeszcze zupełnie mi nie odbiło, spędzam za to dużo czasu na przegrzebywaniu tego typu stron w poszukiwaniu interesujących twarzy i talentów. I co z tego, skoro w dzisiejszych czasach te tak zwane "modelki" oprócz (czasem) talentu, nie posiadają ani skrawka cechy, która mobilizowałaby je do pracy nad sobą. Wystarczy, że ktoś zrobi im jedno dobre zdjęcie, a już widzą w sobie modelki z dużym doświadczeniem. Żadna z nich nie spędza ani minuty przed lustrem na ćwiczeniu mimiki twarzy, nie mówiąc o uczeniu się świadomości własnego ciała. Staje potem taka białogłowa przed obiektywem i wciska sobie w biodro dłonie, co oczywiście wygląda przynajmniej jakby umierała z bólu brzucha. Człowiek nie może się wtedy nie zastanawiać, czy ta biedna dziewczyna widziała kiedyś zdjęcia prawdziwej modelki. Czy kiedykolwiek zastanowiła się, co dla jej ciała jest dobre, a co niezbyt mu służy. Z taką modelką praca jest niezmiernie trudna i prawdę mówiąc cieszę się, że rola producenta nie zakłada brania udziału w kierowaniu modelkami. Z ich całym nabrzmiałym ego nie jest to wcale proste, bo duża część z nich nie słucha w ogóle uwag fotografa. No tak, mają przecież to swoje maxmodelowe duże doświadczenie i już nie muszą, bo niby po co? Ciekawa jestem, co by na to powiedział światowej klasy fotograf, oczywiście gdyby kiedykolwiek zgodził się z taką pracować.
Ale nie zgodziłby się. Przede wszystkim dlatego, że wymagałby od takiej dzieweczki polaroidów, o których istnieniu te niewinne dziewczynki zdają się zapominać. Gdyby ktoś z Was kiedyś zobaczył cerę takiej "modelki" przed retuszem, w ciągu minuty zmieniłby zdanie na temat Photoshopa.
Kiedy już odkryłam przed Wami trochę tajemnic dzisiejszego świata mody, możemy wrócić do głównego tematu tego wywodu, a mianowicie do retuszu. Skoro już wiecie, że jest on całkowicie konieczny (mam nadzieję, że chociaż trochę Was to przekonało), postaram się Wam udowodnić, że wszyscy tak samo jesteście jego zwolennikami. Wystarczy wyobrazić sobie samego siebie (czy raczej samą siebie, bo chodzi w końcu głównie o kobiety) przed obiektywem fotografa. W końcu kobiety ostatnimi czasu coraz częściej płacą za sesje zdjęciowe, bo jest to świetny sposób na podniesienie poczucia własnej wartości. Taka czterdziestoletnia kobieta rozbierająca się przed obiektywem, aby zrobić mężowi piękny prezent na rocznicę ślubu to ta sama kobieta, która potem na Pudelku wypisuje komentarze dotyczące retuszu. A jednak kiedy przychodzi do wyboru zdjęć, odrzuca ona wszystkie, na których jej zmarszczki nie są odpowiednio wyprasowane. Dlaczego taka zwykła kobieta może się cieszyć z twarzy poprawionej Photoshopem, a jednocześnie zabraniać takiej radości wszystkim, którzy zajmują się pozowaniem do zdjęć profesjonalnie? Bo jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ktoś narzekał na zbyt dużą ilość obróbki na własnym zdjęciu.
Bardzo dobrze, że ktoś wreszcie ma odwagę wypowiedzieć to, co myśli każdy. Mówię tu o Jennifer Lawrence, która sama przyznała, że uwielbia działanie Photoshopa. Trudno się jej dziwić, na zdjęciach bez jego użycia wygląda zupełnie przeciętnie. Tak samo, jak większość hollywoodzkich gwiazdeczek. Jak każda zwykła kobieta lubią widzieć się w lepszym świetle niż codziennie rano w lustrze z podkrążonymi oczami i zmęczoną cerą. Może te wszystkie afery wynikają z tego, że patrzymy na gwiazdy jak na jakiś rodzaj nadludzki, mający ze zwykłymi ludźmi niewiele wspólnego?
I widząc taką celebrytkę w słabej kondycji wydaje nam się to niemożliwe. Dlaczego? No właśnie dlatego, że sami (może podświadomie) oczekujemy od nich, że będą idealne. Wytykamy im każdą niedoskonałość, bo po prostu chcemy, żeby były piękne. Czy wyobrażacie sobie Kate Moss w reklamie Rimmel bez wyretuszowanych zmarszczek czy upiększonych włosów? Bo przecież w prawdziwym życiu Kate wygląda czasem gorzej, niż przeciętna kobieta. I nie jest to absolutnie dla niej żadna ujma, bo jest po prostu człowiekiem. I tak samo jak pani robiąca sobie zdjęcia dla męża ma prawo cieszyć się ze swojego piękna na fotografiach.
Pod tym zdjęciem na Pudelku ktoś słusznie napisał, że dzięki Photoshopowi każda z nas ma szansę wyglądać seksownie. A czy jest to tak naprawdę złe?
Oczywiście, nie mówię tu o źle zrobionej obróbce, której tak wiele widzimy na co dzień. Nie jest to jednak wina samego Photoshopa, a raczej braku odpowiednich umiejętności grafików albo zbyt swobodnego popuszczenia wodzy fantazji. Z tych zdjęć możemy się śmiać, jednak wyśmiewanie fotografa czy modelki jest zupełnie nieuzasadnione. Wina należałoby zrzucić tylko i wyłącznie na grafików, o czym wszyscy zdają się zapominać.
Tak więc jeśli jeszcze kiedyś któraś z Was będzie chciała zarzucać zdjęciom zbyt dużą obróbkę, zastanówcie się, czy same chciałybyście się znaleźć na zdjęciach bez poprawek w Photoshopie. My oczekujemy piękna, piękno zatem dostajemy. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas chciał oglądać dzisiejsze modelki w ich naturalnym wydaniu i tego się trzymajmy. Na dowód tego daję Wam własne zdjęcie przed i po retuszu. A jeśli któraś z Was będzie zarzucać mu zbyt dużą ilość obróbki - trudno. Wolę Photoshopowe pomniejszanie noska, niż bolesną operację plastyczną ;)
wtorek, 12 marca 2013
niedziela, 10 marca 2013
Dziennikarstwo? A co to?
Co w dzisiejszych czasach czyni człowieka dobrym dziennikarzem? Próbuję właśnie sama przed sobą odpowiedzieć na to pytanie. W czasach kiedy prawie każdy wyzewnętrznia się na blogach i wszelkiego rodzaju portalach naprawdę nie jest to łatwe. Kiedy jeszcze byłam w szkole ludzie często powtarzali mi, że lubią czytać moje opowiadania. Co z tego, skoro praktycznie wszystko zawsze chowałam do szuflady, bo jeszcze przed zakończeniem tak zwanego "procesu tworzenia" uznawałam to za niegodne uwagi?
Pisanie tego bloga dało mi na pewno jedno - mobilizację do serfowania po podobnych stronach, dzięki czemu powoli zaczynam wyrabiać sobie zdanie na temat tego, co naprawdę lubię czytać i które blogi sprawiają, że chcę tam wrócić. Być może w niedługim czasie skuszę się na posta polecającego Wam interesujące moim zdaniem strony :) Tymczasem chciałabym troszkę pofilozofować o doborze tematów i stylu wypowiedzi (więc jeśli to Was nudzi, odradzam dalszą lekturę).
Za najtrudniejsze zadanie uważam wybranie naprawdę interesującego tematu. Chociaż zabieram się do pisania postów dużo częściej niż faktycznie macie okazję je czytać, większość z nich ląduje w koszu, mimo że początkowo wydawały mi się odpowiednie, ciekawe czy nawet intrygujące. Zauważyliście pewnie, że "stylówek" pojawia się u mnie wyjątkowo mało, zupełnie się chyba bowiem do tego nie nadaję. Nudzą mnie strony z ilością zdjęć przeważającą nad tekstem, mimo że to właśnie one generują największe liczby czytelników. Lubię za to niezmiernie poczytać o wydarzeniach kulturalnych, miejscach, które warto odwiedzić czy książkach/filmach godnych polecenia. Najbardziej chyba jednak lubię czytać historie ciekawych ludzi. Niestety jednak w ogromie zupełnie przeciętnych (lub poniżej przeciętnej) tekstów ciężko jest znaleźć coś interesującego. Jeszcze ciężej jest samemu napisać coś naprawdę dobrego. To skłania mnie do stwierdzenia, że najważniejszą cechą dobrego dziennikarza powinna być dociekliwość i ciekawość świata. Bo uwierzcie, że naprawdę są na świecie ludzie, którzy z byle historii potrafią stworzyć wciągającą opowieść.
Pewność siebie i swoich umiejętności też nie jest tu bez znaczenia. Cóż, świetnie jeśli zostało się docenionym przez szersze grono odbiorców, co jednak zrobić, gdy jeszcze praktycznie nikt Cię nie czyta? Można chyba jedynie uparcie iść naprzód i coraz bardziej zagłębiać się w ten fascynujący świat, licząc na to, że kiedyś wreszcie zostanie się docenionym. Nie jest to łatwe, gdy przy każdej kolejnej lekturze własnego tekstu wydaje się on coraz słabszy i słabszy.
Zdaje się, że tym postem próbuję przekonać samą siebie, że się po prostu do tego nadaję. Za oknem pogoda okropna (chociaż ponoć w Polsce jeszcze brzydsza), dwa kubki gorącej czekolady już wypite, a ja myślę sobie, że gdyby tylko pojawił się jakiś ciekawy temat... No cóż, chyba po prostu będę musiała go sobie znaleźć.
Na dokładkę do dzisiejszej mowy dodaję kilka zdjęć Londynu nocą zrobionych przez Dawida Promińskiego podczas jednego z najcieplejszych wieczorów ostatniego czasu :)
Nawiasem mówiąc, naprawdę bardzo się starałam przebrnąć przez kolejne strony 50 twarzy Greya, ale nie dałam rady. Zupełnie nie rozumiem tego fenomenu, czy ludziom naprawdę tak bardzo brakuje w życiu dobrego seksu? Dla mnie ta "książka" nie zasługuje nawet na oddzielnego posta z porządną, pełną krytyki recenzją.
Pisanie tego bloga dało mi na pewno jedno - mobilizację do serfowania po podobnych stronach, dzięki czemu powoli zaczynam wyrabiać sobie zdanie na temat tego, co naprawdę lubię czytać i które blogi sprawiają, że chcę tam wrócić. Być może w niedługim czasie skuszę się na posta polecającego Wam interesujące moim zdaniem strony :) Tymczasem chciałabym troszkę pofilozofować o doborze tematów i stylu wypowiedzi (więc jeśli to Was nudzi, odradzam dalszą lekturę).
Za najtrudniejsze zadanie uważam wybranie naprawdę interesującego tematu. Chociaż zabieram się do pisania postów dużo częściej niż faktycznie macie okazję je czytać, większość z nich ląduje w koszu, mimo że początkowo wydawały mi się odpowiednie, ciekawe czy nawet intrygujące. Zauważyliście pewnie, że "stylówek" pojawia się u mnie wyjątkowo mało, zupełnie się chyba bowiem do tego nie nadaję. Nudzą mnie strony z ilością zdjęć przeważającą nad tekstem, mimo że to właśnie one generują największe liczby czytelników. Lubię za to niezmiernie poczytać o wydarzeniach kulturalnych, miejscach, które warto odwiedzić czy książkach/filmach godnych polecenia. Najbardziej chyba jednak lubię czytać historie ciekawych ludzi. Niestety jednak w ogromie zupełnie przeciętnych (lub poniżej przeciętnej) tekstów ciężko jest znaleźć coś interesującego. Jeszcze ciężej jest samemu napisać coś naprawdę dobrego. To skłania mnie do stwierdzenia, że najważniejszą cechą dobrego dziennikarza powinna być dociekliwość i ciekawość świata. Bo uwierzcie, że naprawdę są na świecie ludzie, którzy z byle historii potrafią stworzyć wciągającą opowieść.
Pewność siebie i swoich umiejętności też nie jest tu bez znaczenia. Cóż, świetnie jeśli zostało się docenionym przez szersze grono odbiorców, co jednak zrobić, gdy jeszcze praktycznie nikt Cię nie czyta? Można chyba jedynie uparcie iść naprzód i coraz bardziej zagłębiać się w ten fascynujący świat, licząc na to, że kiedyś wreszcie zostanie się docenionym. Nie jest to łatwe, gdy przy każdej kolejnej lekturze własnego tekstu wydaje się on coraz słabszy i słabszy.
Zdaje się, że tym postem próbuję przekonać samą siebie, że się po prostu do tego nadaję. Za oknem pogoda okropna (chociaż ponoć w Polsce jeszcze brzydsza), dwa kubki gorącej czekolady już wypite, a ja myślę sobie, że gdyby tylko pojawił się jakiś ciekawy temat... No cóż, chyba po prostu będę musiała go sobie znaleźć.
Na dokładkę do dzisiejszej mowy dodaję kilka zdjęć Londynu nocą zrobionych przez Dawida Promińskiego podczas jednego z najcieplejszych wieczorów ostatniego czasu :)
Nawiasem mówiąc, naprawdę bardzo się starałam przebrnąć przez kolejne strony 50 twarzy Greya, ale nie dałam rady. Zupełnie nie rozumiem tego fenomenu, czy ludziom naprawdę tak bardzo brakuje w życiu dobrego seksu? Dla mnie ta "książka" nie zasługuje nawet na oddzielnego posta z porządną, pełną krytyki recenzją.
środa, 6 marca 2013
Norman Parkinson's photos at the National Theatre
Wspominałam Wam ostatnio, że wybieram się na wystawę prac Normana Parkinsona. Dla tych, którzy nie wiedzę - Parkinson to jeden z tych fotografów mody, którego zasług dla tej sztuki nie może zakwestionować żaden maluczki czy wielki. Z jego twórczości korzystają wszyscy po dziś dzień, bo w końcu niezbyt często zdarza się artysta, który postanawia wywrócić swoją dziedzinę do góry nogami.
Wystawa zorganizowana w National Theatre jest związana z obchodami 100 rocznicy urodzin fotografa. Możecie sobie więc wyobrazić, w jakich czasach rozpoczynał on swoją karierę. Miły starszy pan na wystawie uraczył mnie historyjką o używanych w tamtych czasach aparatach (tak, były to właśnie te ogromne wehikuły, w których fotograf przykrywał się czarną płachtą, żeby zrobić zdjęcie).
Parkinsona czekało więc nie lada wyzwanie. Jak mówił sam artysta, jego zadaniem było przeniesienie sztywnych modelek jednej pozy ze studia w prawdziwy świat. Bohaterowie jego zdjęć mogli skakać, śmiać się, mogli robić wszystko, aby prace nie były po prostu nudne. A jednak Parkinsonowi udało się zachować klasę i wyrafinowanie w swoich pracach.
Hołd artyście składają wszyscy członkowie modowego przemysłu. W marcowym numerze brytyjskiego Vogue oprócz zdjęć Cary Delevigne znajdziemy też artykuł, czy raczej zbiór wspomnień o Parkinsonie.
Ja mogę powiedzieć Wam, że dobrze jest czasem spojrzeć na świat oczami takiego oryginała jak Norman Parkinson. Musiał on być obdarzony niezwykłym poczuciem humoru, wystarczy spojrzeć na zdjęcie powyżej (tak, to na którym widzimy "roześmianego" konia), a jednocześnie talentem tak ogromnym, że mógłby rozdzielić go pomiędzy setki dzisiejszych aspirujących fotografów (bez urazy, ale wśród całej tej rzekomej "twórczości" ciężko jest nawet dostrzec prawdziwe złotka). Jego zdjęcia są jak obrazy, absolutnie magiczne. W dodatku każde z nich jest inne, przy każdym można zatrzymać się i na swój sposób zrozumieć wizję autora. Moje (chyba, ciężko w końcu wybrać tylko jedno) ulubione, to modelka w kostiumie kąpielowym:
Zanotujcie - to nie były czasy Photoshopa! Nie było szansy poprawić urody kobiet tak bardzo jak teraz (uwierzcie mi, z bliska widać wszystkie niedoskonałości). A jednak Parkinson potrafił uchwycić prawdziwe, naturalne piękno. Może jest to dla nas nauczka, że jednak nie każda kobieta powyżej 170 cm wzrostu godna jest miana modelki? W dzisiejszym świecie zdajemy się zawsze pamiętać, że wszystko można poprawić. Wtedy przed obiektywem stawały piękności z nieskazitelną cerą, brakiem cellulitu i naturalnym wcięciem w talii. Nie było powodu, by zarzucać komuś nienaturalność, a modelki mogły po prostu stanowić wzór do naśladowania. Czasem wydaje mi się, że zbyt szybko o tych rzeczach zapominamy.
Cóż, pozostaje tylko mieć nadzieję, że znajdą się godni następcy prawdziwego artysty, że sztuka będzie miała szansę rozbłysnąć jasnym światłem po raz kolejny :) A wystawę z całego serca polecam wszystkim tym, którzy będą mieli okazję odwiedzić Londyn w najbliższych dniach. Jest ciepło i ślicznie!
Wystawa zorganizowana w National Theatre jest związana z obchodami 100 rocznicy urodzin fotografa. Możecie sobie więc wyobrazić, w jakich czasach rozpoczynał on swoją karierę. Miły starszy pan na wystawie uraczył mnie historyjką o używanych w tamtych czasach aparatach (tak, były to właśnie te ogromne wehikuły, w których fotograf przykrywał się czarną płachtą, żeby zrobić zdjęcie).
Parkinsona czekało więc nie lada wyzwanie. Jak mówił sam artysta, jego zadaniem było przeniesienie sztywnych modelek jednej pozy ze studia w prawdziwy świat. Bohaterowie jego zdjęć mogli skakać, śmiać się, mogli robić wszystko, aby prace nie były po prostu nudne. A jednak Parkinsonowi udało się zachować klasę i wyrafinowanie w swoich pracach.
Hołd artyście składają wszyscy członkowie modowego przemysłu. W marcowym numerze brytyjskiego Vogue oprócz zdjęć Cary Delevigne znajdziemy też artykuł, czy raczej zbiór wspomnień o Parkinsonie.
Ja mogę powiedzieć Wam, że dobrze jest czasem spojrzeć na świat oczami takiego oryginała jak Norman Parkinson. Musiał on być obdarzony niezwykłym poczuciem humoru, wystarczy spojrzeć na zdjęcie powyżej (tak, to na którym widzimy "roześmianego" konia), a jednocześnie talentem tak ogromnym, że mógłby rozdzielić go pomiędzy setki dzisiejszych aspirujących fotografów (bez urazy, ale wśród całej tej rzekomej "twórczości" ciężko jest nawet dostrzec prawdziwe złotka). Jego zdjęcia są jak obrazy, absolutnie magiczne. W dodatku każde z nich jest inne, przy każdym można zatrzymać się i na swój sposób zrozumieć wizję autora. Moje (chyba, ciężko w końcu wybrać tylko jedno) ulubione, to modelka w kostiumie kąpielowym:
Zanotujcie - to nie były czasy Photoshopa! Nie było szansy poprawić urody kobiet tak bardzo jak teraz (uwierzcie mi, z bliska widać wszystkie niedoskonałości). A jednak Parkinson potrafił uchwycić prawdziwe, naturalne piękno. Może jest to dla nas nauczka, że jednak nie każda kobieta powyżej 170 cm wzrostu godna jest miana modelki? W dzisiejszym świecie zdajemy się zawsze pamiętać, że wszystko można poprawić. Wtedy przed obiektywem stawały piękności z nieskazitelną cerą, brakiem cellulitu i naturalnym wcięciem w talii. Nie było powodu, by zarzucać komuś nienaturalność, a modelki mogły po prostu stanowić wzór do naśladowania. Czasem wydaje mi się, że zbyt szybko o tych rzeczach zapominamy.
Cóż, pozostaje tylko mieć nadzieję, że znajdą się godni następcy prawdziwego artysty, że sztuka będzie miała szansę rozbłysnąć jasnym światłem po raz kolejny :) A wystawę z całego serca polecam wszystkim tym, którzy będą mieli okazję odwiedzić Londyn w najbliższych dniach. Jest ciepło i ślicznie!
niedziela, 3 marca 2013
A little bit of 50's / dots'n'roses / look of the day /
Możecie się śmiać (lub nie), ale odnoszę wrażenie, że wszyscy już wiedzą, jaką mam słabość do lat 50. Sama nawet czasem podśmiewam się z tego, że wchodząc do sklepu rzucam się na wszystko, co ma na sobie choćby fragment materiału w groszki. Czasem już z góry muszę ostrzegać, aby szybko odciągać mnie od tych rzeczy. Bo nieważne czy śliczne czy nie - groszki mają w sobie ten dziewczęcy urok, odrobinę niewinności i flirtu, coś, co nie pozwala mi z nich zrezygnować.
Dziś z rana pomimo przeziębienia poczułam wreszcie w powietrzu coś przypominającego wiosnę. Słońce już od wczoraj postanowiło odrobinę ożywić szarą rzeczywistość, więc nawet z katarem i bolącym gardłem nie mogłam odpuścić sobie krótkiego spaceru po okolicy. A gdy w głowie radość, na dworze wiosna (tak, tak, tu w Londynie już tu i ówdzie zielono), nie ma nic lepszego niż outfit pokazujący naszą radość.
No dobrze, może i nie wyglądam najlepiej (jednak chorobę widać nawet na zdjęciach), ale za to humor dopisuje. Zaszalałam więc trochę i założyłam na siebie czerwone rajstopy w różyczki. Wywołują uśmiech na mojej twarzy, bo kojarzą się z ostatnimi wakacjami :)
Właściwie rzadko można mnie zobaczyć w tak kolorowym wydaniu (no, może nie dla wszystkich jest to kolorowe, dla mnie jednak BARDZO). Ale czasem każdy potrzebuje poczuć się jak mała dziewczynka, w delikatnej spódniczce i butach prima baleriny.
Jutro wybieramy się na wystawę fotografii Normana Parkinsona i mogę Wam zdradzić, że już nie mogę się jej doczekać. Z wiekiem zaczynam coraz bardziej doceniać sztukę, mimo że wydawało mi się, że doceniałam ją już dawno. Cieszę się, że zaczynam odnajdować radość w małych przyjemnościach :)
Szukam ciekawej książki, może możecie coś polecić?
No dobrze, może i nie wyglądam najlepiej (jednak chorobę widać nawet na zdjęciach), ale za to humor dopisuje. Zaszalałam więc trochę i założyłam na siebie czerwone rajstopy w różyczki. Wywołują uśmiech na mojej twarzy, bo kojarzą się z ostatnimi wakacjami :)
Właściwie rzadko można mnie zobaczyć w tak kolorowym wydaniu (no, może nie dla wszystkich jest to kolorowe, dla mnie jednak BARDZO). Ale czasem każdy potrzebuje poczuć się jak mała dziewczynka, w delikatnej spódniczce i butach prima baleriny.
Jutro wybieramy się na wystawę fotografii Normana Parkinsona i mogę Wam zdradzić, że już nie mogę się jej doczekać. Z wiekiem zaczynam coraz bardziej doceniać sztukę, mimo że wydawało mi się, że doceniałam ją już dawno. Cieszę się, że zaczynam odnajdować radość w małych przyjemnościach :)
Szukam ciekawej książki, może możecie coś polecić?
Subskrybuj:
Posty (Atom)